Friday 29 April 2011

Wspomnienia Kami :)))))

Pozwoliłem sobie zamieścić na swoim bloggerze wspomnienia mojej przyjaciółki Kami :) (Katarzyny Skakuj)

To był najdłuższy weekend majowy na jakim byłam i chyba najbardziej nietypowy. Wspólnie z Arkadiuszem, który na stałe mieszka za granicą, zorganizowaliśmy wycieczkę po Podlasiu dla dziewięciu hiszpańskich ptasiarzy. Gdy tylko odebrałam naszą wesołą gromadkę z lotniska, zapakowaliśmy się do wynajętego busa i ruszyliśmy w drogę do Białowieży.
 
Pierwszej nocy w nowym miejscu jak zwykle nie mogłam spać, więc jak tylko niebo zaczęło się rozjaśniać wyszłam na obchód okolicy. Oczywiście nie wzięłam pod uwagę tego, że temperatury są odrobinę niższe od warszawskich i moje buty nie były przygotowane na starcie z potężnym szronem. Gdy tak idąc, rozmyślałam nad swoim błędem zaniechania zaimpregnowania butów, spostrzegłam parę wyłupiastych oczu. Metr przede mną siedział skulony zajączek. Kolor jego sierści idealnie współgrał z otaczającymi go trawami. Uwieczniłam potulne znalezisko aparatem i po cichu wycofałam się. Hiszpanie zaczęli się budzić i zaczęło się pojawiać coraz więcej postaci z lunetami na ramionach. Niezawodna para orlików krzykliwych wywołała niemałe poruszenie. Siedziały na suchym drzewie i pozwoliły się wszystkim na siebie napatrzeć.
 
Pierwszego dnia przespacerowaliśmy się też po kładce Żebra Żubra i zwiedziliśmy Rezerwat Pokazowy Zwierząt, w którym w zeszłym roku pokazywała się para dzięciołów zielonosiwych. Niestety mimo najszczerszych chęci nie udało nam się zobaczyć nawet pół dzięcioła. Z lasu dobiegł nas tylko gwiżdżący, szyderczy chichot. Widzieliśmy natomiast żubra, piliśmy Żubra (zjeść się nie udało, choć byliśmy w miejscu gdzie zwykle go serwują). Przed kolacją pojechaliśmy w okolice Teremisek, pomachaliśmy do okien żółtej willi i gdy zmierzaliśmy w kierunku „martwego lasu”, zobaczyliśmy potężny kształt na suchym drzewie – STOP! Zatrzymaliśmy busa i nie trzeba było nawet patrzeć przez lornetkę, aby w wyprostowanej sylwetce z białym ogonem dostrzec dorosłego bielika. Wspaniale oświetlony patrzył prosto przed siebie, poderwał się do lotu, aby po chwili znów przysiąść na drzewie. Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie z bielikiem. Chwilę później w „martwym lesie” oglądaliśmy dzięcioła średniego i czarnego w dziupli. Wieczór upłynął w miłej atmosferze przy ognisku, pieczonych kiełbaskach i boczku.
 
Fot. Arkadiusz Szymura opowiada o wspaniałościach puszczy.
Drugiego dnia udaliśmy się na wycieczkę po rezerwacie ścisłym z wyśmienitym przewodnikiem Arkadiuszem Szymurą. Podczas ostatniej wizyty w rezerwacie ścisłym zrobiłam jedno z moich ulubionych zdjęć puszczy – wielkie powalone drzewo ze sterczącymi korzeniami. Teraz, nie od razu udało mi się znaleźć to miejsce. Stary, dziki las skłania do refleksji, nawet żywiołowi Hiszpanie przycichli z szacunkiem na widok królowej polskich puszcz. Jedyny moment, przy którym ciężko było powstrzymać się od żywszych emocji to spotkanie z dzięciołem trójpalczastym, którego wszyscy oprócz przewodnika widzieli pierwszy raz. Obserwowaliśmy przez lunety jak pracuje, kując dziuplę w starym świerku nieopodal drogi. Później mieliśmy okazję zobaczyć charakterystyczne ślady żerowania tego gatunku na drzewie. Białowieską przygodę zakończyliśmy zwiedzaniem Muzeum Przyrodniczo-Leśnego.
W drodze do Goniądza zatrzymaliśmy się nad zbiornikiem Siemianówka z nadzieją na ujrzenie pliszki cytrynowej. Każdy żółty brzuszek siedzący na ziemi, płotku czy drucie wysokiego napięcia podnosił nam ciśnienie. Zostałam z częścią grupy na nasypie kolejowym i prowadziłam obserwacje stacjonarne, reszta poszła szukać szczęścia wzdłuż wału. Pliszki cytrynowej nikt nie zobaczył, ale Mark wrócił z inną rewelacją, zupełnie przekonany, że widział pelikana (dużego, białego ptaka z czarnymi lotkami, lecącego nad samą wodą – wypisz wymaluj pelikan! Niestety nikt poza Markiem go nie widział).
Wyjazd nad Biebrzę nie może obyć się bez wizyty na grobli Grądy Woniecko, gdzie rokrocznie gromadzą się setki batalionów. I tym razem ptaki nie zawiodły i mogliśmy podziwiać niesamowity spektakl, krążących wokół stad batalionów i łęczaków. Atmosferę podgrzewał latający nad nami sokół wędrowny. Jako że dzień był dość wietrzny, prowadziliśmy obserwacje z samochodu, wystawiając co jakiś czas obiektyw czy lunetę przez otwarte okno.
Pana z brodą przepraszamy za spłoszenie fotografowanego bataliona;)
Na pogodę nie mogliśmy narzekać, aż do dnia, w którym zaplanowaliśmy kilkugodzinny spływ kajakowy. Rankiem, gdy tylko się przebudziłam czułam, że coś nadciąga nad horyzontem, miało kolor kilkudniowego siniaka i ciągle ciemniało. Ale mimo to Hiszpanom jak zwykle nie brakowało werwy, nie wahali się ani chwili. Ubraliśmy się we wszelkie nieprzemakalne stroje jakie mieliśmy i całą gromadką zapakowaliśmy się do siedmiu kajaków. Początek był bardzo przyjemny, nawet za ciepło się chwilami robiło, przyświecało słoneczko. Ale na horyzoncie ciągle czyhał wielki siniak. No i to była przysłowiowa cisza przed burzą. Niczym kurtyna, spadł na nas grad a potem ulewny deszcz. Mimo to z uśmiechami na twarzach wiosłowaliśmy dalej, w końcu i tak byliśmy już cali mokrzy, więc po co się spieszyć? Zawsze to jakaś przygoda ;) Mam nadzieję, że nasi Hiszpańscy koledzy również dobrze wspominają ten dzień.
Dzwoni budzik. Jest godzina 02:30. Normalni ludzie śpią o tej porze albo wracają właśnie z imprezy. Ćwiczę. W górę i w dół, do góry i na dół, a teraz druga powieka. Czas wstawać! Jedziemy na koniec świata, gdzie kończy się droga, płoty, słupy energetyki. Cisza. Jak okiem sięgnąć nie widać śladów cywilizacji. Idziemy w milczeniu i nasłuchujemy. Słońce już czai się za horyzontem. Słychać klangor żurawi. Po chwili spostrzegamy parę tych dostojnych ptaków idących obok siebie niczym odbicia lustrzane. Znów nasłuchujemy i na granicy słyszalności wyczuwamy ciche bulgotanie. Zatrzymujemy się, gdy spostrzegamy ciemną sylwetkę na ziemi, chwila niepewności, ale jedno spojrzenie przez lunetę wyjaśnia sprawcę zamieszania. Kruki kłębią się, może przy jakiejś padlinie? Odwracam oczy od słońca które zdążyło już wzejść i patrzę. Leci. Ciemna, krępa sylwetka. To on! Cietrzew! Piękny samiec, błyska do nas białym pasem na skrzydle. Widać nawet czerwoną różę nad okiem. Wylądował na drzewie po czym zniknął w krzewach. Piękny!
„Długa luka” to nowa kładka w Biebrzańskim Parku Narodowym. Sięga ok. 400m w głąb największego torfowiska doliny Biebrzy - Bagna Ławki, które rozpościera się na obszarze blisko 10 000ha! Pierwszy mój spacer w tym miejscu z grupą Hiszpanów i prawie od razu słychać śpiew wodniczki. Radosne gwizdy oraz terkoty i po chwili sprawca całego zamieszania siedzący na szczycie wysokiej trzciny. Mam nadzieję, że wodniczki nie wyniosą się z tego miejsca, które zrobiło się nagle dość tłoczne, bynajmniej nie od ptaków. Ślad obecności jednego z liczniejszych ssaków na ziemi znaczyły papierosy ugaszone w wodzie...
Skoro już jesteśmy przy Carskiej Drodze nie można zapomnieć o łosiach. Wracaliśmy właśnie z wielkiej pętli po dolnym basenie doliny Biebrzy. Z ambony na Bagnie Ławki jechaliśmy na wieczorne czuwanie w Barwiku*. Łosie można podzielić na kilka typów. Na przykład Łoś daleki (zwykle obserwowany z ambon np. na Bagnie Ławki), ma postać ciemniej plamki na jaśniejszym tle trzciny. Łoś bliski zwykle jest osobnikiem młodocianym, wyglądającym na nieco nierozgarniętego i bez skrępowania posilającego się w obecności gapiów. Obecność bliskiego łosia można stwierdzić na wiele sposobów. Wzrokowo, po prostu natykając się na to wielkie zwierzę lub po nagłym zatrzymywaniu się samochodów w jednym miejscu, po dużej liczbie amatorów fotografii usiłujących się ustawić w jak najdogodniejszej pozycji do wykonania zdjęcia życia. Nasz bliski łoś został stwierdzony na podstawie ludzi czających się koło zaparkowanego na poboczu samochodu. Pasł się kilka metrów od drogi, zupełnie nie zwracając uwagi na rozentuzjazmowanych ludzi. Następnego dnia widziałam go w tym samym miejscu, po drugiej stronie drogi.
*Wieczorne czuwanie w Barwiku polega na staniu w ciszy (w ciszy!) na ambonie i słuchaniu czy dubelty już są czy jeszcze ich nie ma.
W drogę powrotną wyruszyliśmy dość wcześnie, aby jeszcze skorzystać z okazji i wstąpić do Rezerwatu Stawy Raszyńskie pod Warszawą. Widzieliśmy już krętogłowy, dzięcioła zielonosiwego, białogrzbietego, czarnego, średniego, dzięciołka i dzięcioła dużego. Jak powiedziałam, że pod Warszawą możemy zobaczyć dzięcioła białoszyjego zrobili tylko wielkie oczy. Zaprowadziłam ich do Raszyna, w którym są dość regularnie widywane. Mimo, że nierzadko tam jeżdżę to jeszcze nigdy nie widziałam dzięcioła białoszyjego. Nie nastawiałam się więc zbytnio, że uda nam się go znaleźć. Przespacerowaliśmy się głównymi ścieżkami nasłuchując dzięciolego bębnienia. Słychać. Pełni nadziei podążaliśmy za dźwiękiem, aż w końcu znaleźliśmy drzewo z którego dochodził głos. Chwila ciszy i... jest! Wszystkie lornetki skierowane w tym samym kierunku. Ktoś pośpiesznie rozstawia lunetę. Myślałam, że będzie się mniej różnił od dzięcioła dużego. A tu na pierwszy rzut oka widać, że ma się do czynienia z innym gatunkiem. Przerwa w czarnym pasie na szyi była bardzo wyraźna i białe pole, które w ten sposób powstało rzucało się w oczy. Czerwona czapeczka na ciemieniu wskazywała, że mamy do czynienia z samcem. Ciekawe czy jego partnerka siedzi teraz w dziupli na jajkach? Bardzo lubię dzięcioły. Ucieszyła mnie ta obserwacja, podobnie jak i moich hiszpańskich kolegów. Podczas całego pobytu widzieliśmy prawie wszystkie gatunki europejskich dzięciołów! Nie udało się zobaczyć tylko dzięcioła zielonego.
________________________________________
Dziękuję wszystkim uczestnikom wycieczki
Arkadiusz Broniarek,
Antonio,
Carlos,
Fernando,
Jose,
Juan,
Mark,
Miguel,
Pablo,
Yeray
oraz przyjaciołom i osobom, które pomogły w realizacji wycieczki!
Lucyna i Arkadiusz Szymurowie,
Marek Kempisty i załoga CWR Ostoja,
Anna, Beata i Franciszek Wróblewscy,
Kurier Jankowscy
Dorota Łukasik,
Szymon Beuch,
Piotr Wiśniewski,
Michał Rycak,
Michał Polakowski,
Robert Miciałkiewicz...
Ela i Tomek,
Tata Witek
Tekst i zdjęcia:
Kasia Goworek aktualnie Kasia Skakuj, znana jako Kami :)

1 comment: